Nie udało się oderwać nawet na chwilę od tej książki. Przytrzymała, przyszpiliła. Zostałam. I teraz jeszcze we mnie tętni. Nie chodzi o obrazy, które mogłyby się osadzić, a bardziej o przepyw, o nurt, o ludzkie kawałki. Zostawiłam w sobie na razie te, które mówią o desperacji, sile przeżycia, lojalności, miłości i okruchach bezpieczeństwa w potworności otoczenia. Do tego mi teraz bliżej. Nadaję tym elementom wspólny mianownik: nadzieja!
Wokół Jarno, debiutanta, krążą napędzające zainteresowanie publikacją dociekania i domniemania nt. rzeczywistego nazwiska twórcy. Dla mnie ważne jest by rzeczony występujący pod pseudonimem lub nazwiskiem faktycznym nie pozwolił na zaschnięcie atramentu na własnej stalówce. Świetny język, płynny, bez nachalności i zabawy słowami, dosłowny, niekiedy kanciasty i naturalistyczny. Kanwą dla całości są dla mnie listy pisane do Witka, w nadziei i bez nadziei, że dotrą do adresata, z funkcją stałości i wzmocnienia w tych trudnych czasach.
Czy autobiograficzna, pytasz? A która powieść taka nie jest? Jak fikcji szukasz, czytasz literaturę faktu. Jak prawdy, sięgasz po powieść. /s. 76/
(…) pisanie to też przypominanie. Im dłużej to robisz, tym lepiej to rozumiesz. I orientujesz się w końcu, że człowiek nie zapomina, pamięć nigdy nie wymazuje tego, co się w niej znalazło. Tracisz po prostu dostęp. A odzyskać możesz go tylko, jak zaczniesz pisać.
Słyszysz wtedy ten głos, którego się nie spodziewałeś usłyszeć. Nieśmiały na początku, dobiegający gdzieś z wnętrza ciebie, potem coraz głośniejszy, próbujący się wydostać. /s. 77/
ŚWIATŁOCZUŁOŚĆ, a w niej MIGOTANIE!
Polecam gorąco!
Światłoczułość, Jakub Jarno, Wydawnictwo Literackie 2024